Po przedłużeniu wizy i uzupełnieniu sakw zapasami jedzenia udajemy się znów na dworzec kolejowy, aby dojechać do oddalonego o około 300 km w kierunku północno-zachodnim Erdenet. Podróż zajmuje całą noc, ale nie trzeba przynajmniej przeciskać się przez zatłoczone Ułan Bator, które przyciągają ruch z całego kraju. Edernet wita mroźnym porankiem i… kawałkiem ścieżki rowerowej. Po kilkudziesięciu kilometrach asfaltu (i długo po skończeniu się ścieżki) zbaczamy z głównej drogi.
Skojarzenie z Mongolią jest jedno – przestrzeń. Na powierzchni 5 razy większej od powierzchni Polski żyje około 3 milionów osób – to tyle ile na Obszarze Metropolitalnym Warszawy. Nie wliczając stolicy – Ułan Bator – statystycznie przypada tu mniej niż 1,3 osoby na kilometr kwadratowy. Wioski – stolice sumów (regionów) znajdują się często w odległości kilku dni jazdy rowerem po stepie. Na ogromnej przestrzeni porozrzucane są pojedyncze jurty.
Zaczyna się mongolska przygoda, ruszamy na południowy zachód w stronę chińskiej granicy.
Zimny step i fatalne drogi
Kraj położony jest w dużej mierze powyżej 1500 m n.p.m., więc po ciepłej, chińskiej końcówce kwietnia nastał zimny początek maja. Ciężkie deszczowe chmury, czy parujący z ziemi śnieg dodawały jeszcze większego uroku zapierającym dech przestrzeniom.
Mongolia pomimo tego, że jest ogromna, ma zaledwie kilka tysięcy km dróg asfaltowych (z czego znaczna część wybudowana w ostatnich latach). Nadal jednak większość szlaków, nawet oznaczonych jako krajowe, pozostaje szutrowa. W 2019 roku nadal trzeba było opuścić asfalt aby dojechać do zachodnich granic kraju.
Pomimo tego, że także boczne drogi są oznaczone na mapach, wyglądają jak wyjeżdżone w stepie szlaki. Na większości lokalnych tras nie ma mostów, rzeki pokonuje się przez brody. Z powodu silnego wiatru i fatalnych dróg często dziennie nie udawało się zrobić więcej niż 40 kilometrów.
W jurcie
Jurta nadal jest domem dla wielu Mongołów. Nawet w stolicy znajdują się dzielnice, gdzie na pogrodzonych wysokimi płotami podwórkach stoją jurty. W stepie przewozi się je półciężarówkami razem z całym dobytkiem – drewnianymi łóżkami, meblami, piecem.
Jurty nie są powodem do wstydu, są normalnym elementem krajobrazu. Wszystko ma tam swoje miejsce – w mongolskiej jurcie piec stoi na środku, po prawej stronie jest cześć kuchenna, po lewej ołtarzyk oraz telewizor zasilany solarem i ściągający wieści z odległej stolicy za pomocą talerza satelitarnego. Na piecu stoi duża miska, w której się gotuje – głównie baraninę z ręcznie robionym makaronem, cebulą i szczyptą soli. Wokół jurty często są drewniane zagrody do zapędzania zwierząt na noc.
Gości wita się kajmakiem (gęstą śmietaną), zupą z baraniną i ręcznie robionym makaronem oraz wódką. Dzień po takiej wizycie ciężko jest jechać na rowerze…