Ujgurzy – naród bez praw

Ujgurzy z pochodzenia bliscy są Turkom. Zamieszkują Region Autonomiczny Sinkiang-Ujgur, stanowiący część Chińskiej Republiki Ludowej. Naród ten nie tylko nie posiada własnego państwa, autonomię widzi jedynie w oficjalniej nazwie regionu, ale na co dzień doświadcza upokorzenia i zniewolenia ze strony Chin. A jeszcze przed rokiem 1950 było tam więcej Rosjan niż Chińczyków i gdyby historia potoczyła się nieco inaczej, Ujgurzy cieszyli by się teraz swoim państwem tak jak spokrewnieni z nimi Kazachowie, Uzbecy, czy Kirgizi.

Region jest jak drugi Tybet, z tą różnicą, że Ujgurzy nie posiadają tak charyzmatycznego jak Dalajlama przywódcy. Nie wyznają też mistycznego i pociągającego zachodnich aktywistów buddyzmu – są muzułmanami. Pod pretekstem walki z ekstremizmem pozbawia się ich praw, zamyka w więzieniach, a ponad milion osób zmusza do pracy w obozach reedukacyjnych. W obozach zmuszani są do pracy. Produkują tam między innymi bawełnę dla H&M, Calvina Kleina, Nike czy Adidasa, cukier dla Coca-Coli. Współczesne obozy pracy przymusowej. To dzieje się teraz.

Dopiero w marcu 2020 roku Stany Zjednoczone zakazały importu produktów, co do których istnieje podejrzenie, że pochodzą z tego regionu. Rebija Kadir, przewodnicząca Światowego Kongresu Ujgurów podsumowała w swojej książce „Szturmując Niebo:”

Politycy i organizacje praw człowieka z całego świata zaangażowały się w problemy Tybetu. A przecież stosunki panujące w Sinkiangu były bardzo podobne. Mimo to poziom zainteresowania zagranicy każdym z tych regionów nie mógł bardziej się różnić. Tybetańczyków reprezentował Dalajlama. W sprawę Ujgurów nie zaangażowało się żadne znane nazwisko.

Rebija Kadir

Poniżej przejście graniczne Mongolia (Bulgan) – Chiny (Takashiken).

Wjazd do Sinkiangu

Nie pojechaliśmy tam z premedytacją. Sinkiang leży po prostu po drodze z Mongolii do Kazachstanu, a my byliśmy podczas kilkumiesięcznego wyjazdu rowerowego. Już w Polsce zapadła decyzja, że nie wybierzemy alternatywnej drogi przez Rosję, lecz spróbujemy przejechać południem, przez Sinkiang. Ważnym argumentem było też to, że chińska wiza dwukrotnego wjazdu kosztuje tyle samo co jednokrotnego, a przed wjazdem do Rosji, trzeba by starać się o kolejną. Poza tym trochę nie wierzyliśmy, że może być aż tak źle.

Wszystko dla bezpieczeństwa

Zwyczajowy brak kontroli w strefie Schengen spowodował, że odwykliśmy od uciążliwości związanych z przekraczaniem granic. Wjazd do niektórych krajów to czysta formalność, kontrola dowodu lub ewentualnie nowa pieczątka w paszporcie. Z drugiej strony, niektóre przejścia graniczne odzierają ludzi z godności wymuszając wielogodzinne stanie w kolejce, znoszenie gburowatych celników i pokazywanie całego bagażu.

Granica z Autonomicznym Regionem Sinciang-Ujgur jest inna.

Już przed wejściem do nowoczesnego budynku kontroli granicznej słyszymy od funkcjonariusza uprzejme „welcome to China”. Biegłym angielskim zaprasza nas do budynku. Na początku, mając informację od innych podróżnych co nas czeka, oddaliśmy paliwo do kuchenki oraz butlę z resztką gazu, po czym rozdzielono nas – Pat została przy sprawdzaniu elektroniki, ja przy bagażu.

Bagaż został zeskanowany jak na lotnisku. Na taśmę musiały pójść nawet buty. Sakwy, które wzbudziły jakiekolwiek podejrzenia, zostały wytypowane do ręcznej kontroli. Sprawdzane było dosłownie wszystko, każdy przedmiot. Szczególne zaciekawienie wzbudziły polskie notatki, mapa Mongolii oraz wszystko, co nie miało oczywistego przeznaczenia (szczególnie narzędzia, części rowerowe). Funkcjonariusz bardzo uprzejmie tłumacząc się zasadami bezpieczeństwa skonfiskował zapalniczki i kilka paczek zapałek. Jednocześnie poradził, że to nie problem, bo w miasteczku nieopodal kupimy sobie nowe. Próbowałem nawet dowiedzieć się, w którym miejscu te przedmioty stanowią niebezpieczeństwo, oczywiście bez odpowiedzi. Co chwilę padały pytania, czy mamy w Chinach znajomych, czym się zajmujemy, jaki jest cel podróży.

Kontrola elektroniki polegała na przejrzeniu wszystkich zdjęć z aparatów, dokładnym obejrzeniu wszystkiego na telefonach, przejrzeniu kontaktów, maili, facebooka. Padały takie same pytania.

Szukano jakichkolwiek powiązań z Ujgurami czy ruchami związanymi z prawami człowieka. Każda treść nacechowana według Pekinu wywrotowo, nawet niefortunna książka czy zdjęcie mogły być pretekstem do odmowy wjazdu. Wielkie zamieszanie wzbudziło moje zdjęcie w przydużym mundurze, zrobione podczas gry w paintballa.

Całość trwa około 1,5 godziny. W tym czasie czuliśmy się jak nigdy dotąd. Poddani od tego czasu permanentnej inwigilacji aż do wjazdu do Kazachstanu. W Patowym telefonie zostało zainstalowane szpiegowskie oprogramowanie – w moim nie było żadnych śladów, ale może tylko dlatego, że łatwiej je ukryć na Huaweiu.

Z autobiografii Rebii Kadir, wynika, że nawet ta uprzejmość to jedynie pozory. Tym bardziej jesteśmy dumni, że za poradą poznanych wcześniej Niemców, schowaliśmy do kieszeni spodni gaz policyjny (zabrany w obawie przed psami) oraz scyzoryk o zbyt długim ostrzu. Przy tak dokładnej kontroli, kiedy zabrano nawet zapałki, nikt nie pomyślał, aby przeszukać kieszenie.

Poniżej początkowa droga przez Sinkiang.

Po najechaniu na miniaturkę pojawi się opis.

Kontrola za kontrolą

W Sinkiangu nic nie może wydarzyć się bez udziału funkcjonariuszy państwowych. Noclegi możliwe są jedynie w hotelach, które posiadają licencję na przyjmowanie obcokrajowców. Przy każdym miasteczku znajdują się check-posty, gdzie należy się wylegitymować, wyjaśnić gdzie się spało poprzedniej nocy, gdzie będzie się spało nadchodzącej, jakie są plany podróży. Kilka razy dziennie te same pytania. Dodatkową trudność sprawiało wytłumaczenie kraju pochodzenia, bo „Rzeczpospolita Polska” napisana na paszporcie nikomu nic nie mówi. Po drodze byliśmy zawracani i kierowani na inne drogi pod pozorem troski o nasze bezpieczeństwo.

Doświadczając tego, postanowiliśmy jak najszybciej opuścić Sinkiang – w miarę możliwości pojechać autobusem do stolicy – Urumczi – i stamtąd kolejnym w stronę granicy z Kazachstanem. Decyzję podjęliśmy też otrzymując wiadomości od Kati i Sebastiana, wspomnianych wcześniej Niemców, którzy próbowali mimo wszystko jechać na rowerach. Podwożeni przez policję od jednego punktu kontrolnego do drugiego, czasami eskortowani przez kilkadziesiąt kilometrów przez radiowóz, śledzeni przez tajne służby, po trzech dniach, w tym dobie bez snu (nie chciał ich przyjąć żaden hotel, a z ogonem nie było szansy na namiot), wzięli w końcu autobus do Urumczi. Nie mieliśmy siły próbować czegoś podobnego.

Poniżej zdjęcia z nocnych autobusów sypialnych. Bardzo wygodne, wyposażone w piętrowe łóżka. Gdyby nie konieczność kilkukrotnego wychodzenia i konieczności legitymowania się w środku nocy, można by się całkiem dobrze wyspać. W autobusie z Urumczi rowery w pewnym momencie zostały eksmitowane z bagażnika do środka, a do luku wprowadzono…. kilka cieląt.

Urumczi

Ponad trzy i pół milionowe miasto z nowymi drapaczami chmur, galeriami handlowymi i blokowiskami. Szerokie arterie przecinają centrum, zmuszając do przechodzenia podziemiami i sprawiając, że nie jest to miasto przyjazne rowerzystom i pieszym.

Na każdym kroku jest się kontrolowanym. Nie tylko przy wejściu do miejskich parków czy galerii handlowych, wygrodzone są całe kwartały ulic – trzeba dać się przeskanować na wejściu do chronionej strefy. W chili wyjęcia aparatu przy pustym meczecie od razu podbiegł strażnik krzycząc, że nie wolno fotografować. Przy wyjściu z jednej kontroli czasami od razu trafiało się na kolejną. Co chwilę ktoś chciał, żeby mu pokazać paszport.

W Urumczi przez jakiś czas Kadir prowadziła także swoją działalność, stając się uosobieniem oporu przeciw chińskiej dominacji. Tak pisała o nasilających się represjach w 1995 roku:

Między poszczególnymi dzielnicami miasta ustawiano punkty kontrolne, gdzie sprawdzano przemieszczających się Ujgurów i przeszukiwano ich torby. Chińczyków natomiast przepuszczano. Dyskryminacja przybierała coraz bardziej dokuczliwe formy.

Rebija Kadir

Przed osadzeniem na kilka lat w więzieniu zdołała przezwyciężyć ogromne trudności i wybudować dwa domy handlowe, gdzie Ujgurzy mogli swobodniej prowadzić interesy. Po zamknięciu jej w więzieniu, władze robiły wszystko, by zniszczyć przejęty przez rodzinę biznes. Ujgurscy kupcy zmuszeni byli przenieść w inne miejsca, prowadzone przez wrogo nastawionych Chińczyków i płacąc znacznie zawyżone czynsze. O losach budynków, a nawet ich lokalizacji nie ma w internecie prawie żadnej informacji. Według jednego z wpisów na tweeterze, budynki zostały zburzone w 2018 roku, na zdjęciach satelitarnych z 2019 nadal jednak istnieją. Przechodziliśmy dokładnie obok nich, szkoda, że ta biografia trafiła mi w ręce dopiero po powrocie, a jedno ze zrobionych w Urumczi zdjęć minimalnie omija miejsce, gdzie powinny stać. Kadir od 2005 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych. Część jej rodziny nadal przebywa w więzieniach.

Obecnie jedną z atrakcji turystycznych jest inny bazar – Erdaoqiao Grand Bazaar – to stylizowane na tradycyjną architekturę muzułmańską centrum handlowe z carrefourem i mnóstwem sklepików z pamiątkami. Na archiwalnych zdjęciach satelitarnych z 2002 roku widać, że, zamiast kompleksu z imitacją minaretu było jeszcze klepisko – całość to tradycyjna chińska imitacja.

Poniżej zdjęcia z ulic Urumczi, centrum handlowego oraz Grand Bazaar.

Wyjazd

Po tygodniu w końcu udaje nam się wydostać z Sinkiangu. Dla nas opuszczamy upierdliwą krainę absurdu, Dla Ujgurów to codzienność.

Na zdjęciu: zaraz przekraczamy granicę ku wolności, do Kazachstanu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *