Po wyjściu na plac przed dworcem kolejowym, w strugach deszczu, Irkuck wydał się kolejnym smutnym, postsowieckim miastem z popękanym asfaltem i krzywymi szynami tramwajowymi. Nazywany kiedyś Paryżem Syberii uroku w nim było tyle, co w najpodlejszej dzielnicy francuskiej stolicy. Wrażenia nie poprawiała kasa autobusowa w blaszanym baraku i pytanie ze strony kasjerki, dlaczego w Polsce nie lubią Rosjan, bo słyszała w telewizji, że niszczymy ich pomniki.
Poznając tajniki miejscowej komunikacji, powoli oswajaliśmy się z miastem. W końcu w oczy rzucił się piękny budynek dworca. Stał tam przecież cały czas, lecz w organizacyjnej krzątaninie nie zwróciłem na niego uwagi. A może też trochę puściłem mimo jego bryłę pasującą bardziej do pałacowego parku niż okolicznej nijakości.
Miasto z historią
Cały Irkuck jest mocno zróżnicowany. Przepięknie odrestaurowane drewniane dwory zesłanych arystokratów i handlarzy, sąsiadują z na wpół wciągniętymi przez ziemię ruinami lub tandetną współczesną architekturą. Miasto zapada się w swojej historii. Widać ją w starych budynkach, które osiadają w naprzemian zamarzającej i tającej ziemi do tego stopnia, że ich okna znajdują się poniżej poziomu ulicy. Widać ją w układzie ulic, ich zabudowie oraz cerkwiach, które oparły się sowieckim przebudowom.
Irkuck z miasta garnizonowego i bazy wypadowej Kozaków do walki Buriatami w XVII wieku, przeszedł przez okres prosperity szlaku handlowego pomiędzy Rosją i Chinami, gorączkę złota i czas wielkich zsyłek w XIX wieku, pożar w 1879, okres wojny domowej i czas pierestrojki lat 90. Wszystko to widać w Irkucku, chociaż czasami trzeba wykazać się dobrą wolą w szukaniu. Pasuje do tego miasta cytat Colina Thubrona z książki „Po syberii”:
Może to tylko złudzenie, ale bieda wydaje się tutaj mniej znoszona, ludzie bardziej zżyci, nie aż tak tymczasowi. Nazywają swoje miasto klejnotem Syberii